Artysta Tygodnia: Magdalena Uchman (15.12-21.12.2020)

W kolejnym odcinku naszego autorskiego cyklu, zainicjowanego wraz z Fundacją Promocji Sztuki Polskiej, wyruszamy ponownie do Rzeszowa – na spotkanie z Magdaleną Uchman. To dla nas niezwykła przyjemność, że najbliższe dni spędzimy z twórczością graficzki i malarki, która od roku 2020 pracuje na stanowisku profesora w Zakładzie Grafiki Warsztatowej i Teorii Sztuki w Instytucie Sztuk Pięknych Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie prowadzi zajęcia laboratoryjne z druku płaskiego na Kierunku Grafika. Zachęcamy do lektury przygotowanego przez nas katalogu PDF – w którym, oprócz reprodukcji prac artystki znajdziecie Państwo tekst podsumowujący inspiracje oraz praktykę i teorię sztuki tej niezwykłej artystki oraz do śledzenia social mediów Pragalerii!

KATALOG ON-LINE

Do kogo pisane są te listy? Do widza? A może, tak naprawdę, prawdziwym ich odbiorcą jest sam nadawca, Magdalena Uchman, my zaś stajemy się mimowolnymi, trochę wścibskimi podglądaczami pism, które nie zostały zapakowane, ukryte przed naszymi oczami w zaklejonej kopercie? Kwadratowe bądź prostokątne płótna, często zebrane w formę dyptyku, papiery graficzne, na których odciśnięta została stworzona wcześniej na matrycy kompozycja – pokryte są słowami, znakami, hasłami, cytatami, urywkami tekstów – pisanymi odręcznym, ekspresyjnym pismem artystki. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy kartki wyrwane z czyjegoś, intensywnie używanego, notatnika lub zeszytu z kartkami w kratkę.

Powiedzmy to wprost: Magdalena Uchman maluje o miłości. Miłości nienasyconej. Prawie zawsze niespełnionej. O tej która była, której już nie ma i która, choć pewnie będą jeszcze inne zakochania, nigdy się już nie powtórzy. W swojej twórczości, śladem bohaterów Prousta, wraca w górę rzeki. Sięga do źródeł. Wszystko zaczęło się w 1920 roku, kiedy to Władysław Uchman, zakochany najwyraźniej dość nieszczęśliwie, porzucony został przez własną żonę, oszalałą na punkcie innego mężczyzny. Tęsknota za dziadkiem (którego przecież prawie nie znała), fascynująca rodzinna historia miłosna z przeszłości o porzuceniu i zdradzie nie tylko odcisnęła piętno na artystce, ale również znalazła swoje odbicie w jej kreatywnych działaniach – pojawiając się zarówno w obrębie kompozycji jak również w tytułach dzieł. Niecały wiek później Magdalena Uchman zaczęła tworzyć własne historie, kochać, doświadczać utraty. „M+M=M”. „I want to see you” („Chcę Cię zobaczyć”). „Dni Tygodnia”. „I give you yellow” („Daję Ci kolor żółty”). To zapisy doznań, pamiątki po minionych chwilach, wizualne ślady, jakie zostawiły po sobie przeżywane emocje. W pewnym sensie – bardziej niż o samej miłości, Magdalena Uchman maluje o tęsknocie za nią. Jednak o tak niezwykle osobistych, a może nawet intymnych doświadczeniach artystki niech mówią bezpośrednio do widza / czytelnika jej obrazy. Nie zaś krytyk, czy interpretator.

Przyglądając się formie obrazów Magdaleny Uchman docenić trzeba przede wszystkim ich prostotę, szczerość i autentyczność. Artystka unika fałszującej obraz rzeczywistości estetyzacji, która w sposób nieunikniony prowadzić może do tej jednej, jedynej rzeczy, która w jej obrazach pojawić się nie powinna – dekoracyjności. Zamiast tego mówi do widza bezpośrednio, traktując materię malarską i słowo jako równoważne środki formalne, uzupełniające się nośniki znaczeń. Płaskie plamy koloru, ograniczona paleta barwna, prostota środków wyrazu – to wszystko wzmacnia tylko emocjonalny wydźwięk prac Magdaleny Uchman. Forma służy treści – nie może więc jej przyćmiewać, przytłaczać. Niezwykle istotne są również podziały obrazów – często ostre, kontrastowe, wydzielające komórki, namalowane na obrazie lub wynikające z łączenia ze sobą w formę dyptyku dwóch osobnych płócien. Powstałe w ten sposób „okienka” mogą zostać wypełnione znaczeniami – przez artystkę, która wpisze w nie znaki lub słowa, przez odbiorcę – który zinterpretuje je na swój własny, osobisty sposób. Mogą też pozostać puste, wypełnione jedynie barwą, a co za tym idzie – na zawsze niespełnione, zawieszone w oczekiwaniu na przyjęcie treści. Jest całkiem możliwe, że ich pustka przemawia do nas znacznie głośniej i dobitniej niż ekspresyjne, słowne horror vacui sąsiadujących z nimi stref kompozycji.

Współczesny widz, kolekcjoner dzieł sztuki lub po prostu miłośnik malarstwa zanurzony dziś jest w bezkresnym oceanie kultury wizualnej. Otaczają go zewsząd kolejne obrazy – rozumiane jako cyfrowe reprodukcje, materialne płótna abstrakcyjne, ekspresyjne lub figuratywne, neorealistyczne (na które krytycy sztuki przyklejają kolejne etykietki stylistyczne), a nawet istniejące jedynie potencjalnie idee, które, od czasów rewolucji konceptualizmu, mogą nigdy nie zaistnieć jako imago, jednocześnie wciąż pozostając wartościowym, pełnoprawnym dziełem. Pod wieloma względami jest to z pewnością zjawisko pozytywne, bo pozwalające odbiorcy nie tylko na zapoznanie się z oszałamiającym bogactwem współcześnie powstającej twórczości artystycznej, lecz również na bardzo świadomy wybór tych jej wycinków, które w sposób szczególny do niego trafiają, poruszają konkretne emocje. Właśnie w takim środowisku obrazy takie jak te, które pisze do nas (a określenia tego używam z pełną świadomością) Magdalena Uchman nabierają szczególnej wartości. Ich niepowtarzalność, wynikająca z faktu, że są na wskroś intymne, często tak boleśnie osobiste, dotykające najbardziej pierwotnych, najważniejszych dla każdego z nas emocji i przeżyć i co najważniejsze – zawsze pozostają autentyczne i szczere (tak w treści jak i w odrzucającej fałszywą estetyzację formie) – jest w dziwny sposób pokrzepiająca i dająca nadzieję. Drugich takich obrazów nie ma i być nie może. Bo przecież nigdy już nie powtórzy się taka sama miłość.